niedziela, 27 grudnia 2015

Przeczytaj tyle, ile mierzysz

Środowisku moli książkowych dobrze znany jest termin „Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu”. Ja po raz pierwszy natrafiłam nań w listopadzie 2014 roku i postanowiłam spróbować. Legitymuję się dowodem osobistym potwierdzającym, że mierzę 166 centymetrów (choć w porywach nawet do 167). Stosik książek, które przez ten rok przeczytałam miał centymetrów 90, złożyło się nań 37 pozycji, i, po ustawieniu ich, zaskoczyło mnie to, jak ambitnego przedsięwzięcia się podjęłam (książki, których nie udało mi się na ten czas zdobyć, zastąpiłam innymi możliwie jak najbardziej zbliżonymi objętością do przeczytanych, a ustawiłam je grzbietami do tyłu).


A podjęłam się go dwudziestego ósmego grudnia 2014 powieścią Norwegian Wood, toteż dwudziestego siódmego grudnia 2015 kończę Ernestem Hemingway’em. Najcenniejszymi książkami okazały się Sen i Śmierć duetu  A.J. Kazinski, który od razu stał się duetem moich ulubionych pisarzy, a któremu zarzucić mogę tylko to, że wydał dopiero dwie powieści, bo nigdy nie będzie mi ich mało; Skazana Hanny Kent oraz antologia poezji Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Wszystkie serdecznie polecam, tak samo jak wiersze Kazimierza Wierzyńskiego – absolutnie zakochałam się szczególnie w dwóch jego pierwszych tomach poetyckich Wiosna i Wino oraz Wróble na dachu. Samotność w sieci złamała mi serce, Snow Falling On Cedars i Wszystko za życie głęboko zapadły w pamięci. Polecam, polecam, polecam. I ciekawi mnie, czy któregoś roku uda mi się zbudować ponad półtorametrowy stos książek. I ciekawi mnie, czy któregoś z Was, Drodzy Odwiedzający, zainteresowało to wyzwanie na tyle, by podjąć je samemu. Będę za rok czekać na sprawozdanie.


P.S. Wśród starych książek mojego dziadka znalazłam też niepozorne Listy dzieci do Boga. Rozczulające i zabawne; pełne mądrych pytań. Jak to chociażby:




To też jest wiersz. I mała (ogromna) myśl na 2016 rok.


Zapraszamy do Kościoła

Wszyscy troje
Zapraszamy do Kościoła;
zapraszamy do Kościoła
dzieci moje.


11.
14

środa, 9 grudnia 2015

Raz kolejny

Doradził mi prowadzenie bloga. Rok temu. A w międzyczasie milion innych pięknych rzeczy. Ja chyba nie mam aż takiej siły przebicia, ani aż tak efektywnie nie wpływam na innych. Ale właśnie od tego mam słowa. Również te, na tej stronie. Jeśli przez ten czas udało im się cokolwiek zmienić, najmniejszą nawet zmianą, ogromnie mnie to cieszy. Nie mówię teraz o sobie, ponieważ na mnie działały przede wszystkim motywująco. I była to dobra motywacja; nadal jest.

Zatem impuls motywacji, jaki stale od niego otrzymuję, przekładam na słowa, formuję w myśli, a je posyłam dalej, do każdego, kto ma chęć tu zaglądać. I jednocześnie dziękuję, tak jemu, jak i Wam, Drodzy Odwiedzający. Raz kolejny.



Posplatanych rąk


Wstawszy raz tysięczny z tysiąca już łąk,
hen przed siebie szli,
siłę stale czerpiąc z posplatanych rąk,
posplatanych dni.


Wędrówkę swą tkali pod nieba ścianą,
a wzdłuż ściany gór;
i dom im się jawił ziemią przybraną,
rzeki szumiał nurt.

I tak serce w serce maszerowali
przez słońca złoto –
nad sobą straż mając, chociaż w oddali –
cicho. Piechotą.


09.
‘15

czwartek, 5 listopada 2015

Pierwszy list opada

Nie potrafiłam inaczej. Pięknie było.
Pamięci Ryszarda Drylla.


Dziady

Niebo nad cmentarzem wibruje jasnością,
na nie zza parkowych drzew spogląda kościół.
I mimo że przy mnie brak żywego ducha,
horyzont przepełnion jest, więc jego słucham.

Oddechy złączają kruche, małe znicze,
w konstelacje strojąc swej ziemi oblicze,
a ona pulsuje mglistą tajemnicą –
jej serce znów bije i oczy jej świecą.

Migocze kształt wiatru późnowieczornego,
swym szmerem wtórując magicznym zabiegom
uzłacania wszędy ulotnej pamięci
o świętości nocy – wszak trzeba ją święcić.

Historii blask zebran z pradziejów minionych
unosi się w niebo nocą prowadzony,
i tejże światłości znów płyną kaskady
sławionej potomnym przez dziady, pradziady…



11.
‘15

poniedziałek, 19 października 2015

Całował ich las, tuliły okopy

Tego typu patriotyzm i niewiele więcej.
Melodia mile widziana.





Można by przysiąc, że było tak zawsze


Można by przysiąc, że było tak zawsze.
Kto by pomyślał, że to tak krótko?
Wiatry świergolą po uszach, po sercach
po polsku! –
tak, jak umieją najbardziej słodko.
Niebieski spokój, którym niebo stoi
nas krzepi, nas zdrowi, nie niepokoi.
Kto by pomyślał, że to tak krótko…?

Ref.:

Można by przysiąc – nic się nie zmieniło.
Życia zwyczajnie nam dano za mało
pod niebem, gdzie nam było przemiło.
Można by przysiąc – nic się nie zmieniało.
Można by przysiąc – nic się nie zmieniało.
Wspólną młodości naznaczeni siłą
narodu my jedno tworzyli ciało.
Można by przysiąc – nic się nie zmieniło.

Kto by pomyślał, że będzie tak zawsze?
Że zestarzeją nam się tylko kości,
a wiecznie świeże imiona pofruną
nad pola! –
w niebo nadwiślne w imię polskości!
Lecz ni nas nie zbudzą, ni was nad ranem
przez lata i wiatry opowiadane
brakiem pamięci snute opowieści.
Kto by pomyślał, że będzie tak zawsze…?

Ref.:

Można by przysiąc – nic się nie zmieniło.
Życia zwyczajnie nam dano za mało
pod niebem, gdzie nam było przemiło.
Można by przysiąc – nic się nie zmieniało.
Można by przysiąc – nic się nie zmieniało.
Wspólną młodości naznaczeni siłą
narodu my jedno tworzyli ciało.
Można by przysiąc – nic się nie zmieniło.


Kto by pomyślał, że to już jutro?
Pod skrzydła nas przyjmie gwiezdna gromada;
Kto by pomyślał, że to dzień lada?
Kto by pomyślał, że to już jutro…?


01.
‘15

sobota, 10 października 2015

Chłopiec z gitarą

Pewni ludzie stawiani są na naszej drodze, by nakazać nam wyhamować. Nie przez przypadek piszę nakazać a nie pozwolić, bo momentami biegamy za szybko, by możliwości dostrzec. Więc przytwierdzić nam stopy i uważność do „tu i teraz” są w stanie jedynie surowe rozkazy – spojrzyj na tego człowieka (mój trzymał czarną matową gitarę) i wysłuchaj, co ma do powiedzenia. Bo każdy pragnie być wysłuchanym. Nie o każdej porze i nie codziennie, ale każdy bez wyjątku. Zarówno ci, których podziwiamy, jak i ci, których nienawidzimy. A w szczególności ci, których nie rozumiemy. Każdy narkoman, wędrowiec, każdy artysta na scenie czy artysta w płótnie. Oni wszyscy do kogoś krzyczą. Nawet pośmiertnie. Wy, Drodzy Odwiedzający, i ja. I wszyscy uliczni grajkowie Krakowa.
I uwielbiam go za to, że w nich obfituje. Oczywiście dają nam ich miliardy innych miast, ale póki co jestem tu. Więc niech żyje Kraków!

PS. Maryla Rodowicz śpiewała, że wszyscy chcą kochać. Identyczny mechanizm, chodź relacja odwrotna. Wysłuchać kogoś to trochę go pokochać.


Śpiewać jezioru

Zrobiło się sennie i nazbyt deszczowo,
sam siebie dziś muszę zabawiać rozmową.
Dzień ów więc spędzę w sposób oczywisty –
nie do wysłania pisał będę listy.

Albo też podążę nad nasze jezioro,
swe kroki stawiając z uważną pokorą,
i się zatrzymam, by w lesie pobliskim
śpiewać jezioru o niczym i wszystkim.


09.
‘15

środa, 30 września 2015

Ćwierć kroku

Znowu się zakochałam. I znowu w Polaku. Może bywam naiwna, ale ileż w tym narodzie piękna! Bo czyż twórczość, lub nieco szerzej – czyny, nie determinuje tego, kim jest autor?

A wyżej wspomniany autor jest dwudziestojednoletnim Poznaniakiem, pod pseudonimem Fismoll skrywającym Arkadiusza Glenska. Ledwie skończył szkołę, a jego drugi album z fantastyczną muzyką już doczekał się publikacji. I jak tu nie wpaść w kompleksy? Albo w zachwyt? Szczególnie polecam utwory „Herbs overblown” tudzież „Flowering”. I chyba jednak wybieram zachwyt. Choć rzadko kiedy z samego zachwytu może zrodzić się coś nowego. A o to przecież chodzi. Dlatego bardzo nie lubię momentów stagnacji, nie lubię zatrzymywać się, bo wiem, że innych i tak ledwie widać na horyzoncie. Trzeba dawać sobie czas (na wszystko, również bezczynność), ale nie potrafię, myśląc o tych, których podziwiam, przynajmniej raz na jakiś czas nie zadać sobie pytania:


Ja na przykład nie wygrałam kolejnego konkursu. Krok w tył? Nie – ćwierć kroku na przód.
Podczas krakowskiej Nocy Poezji 2015 (link do programu: http://www.krakowskienoce.pl/) będzie miało miejsce spotkanie ze zwycięzcą, a także wiele innych ciekawych przedsięwzięć. Oczywiście będę, oczywiście zapraszam. Posłuchamy ludzi, którzy szli trochę dłużej.


Poeta samozwaniec

Samozwańczy poeto
z poezją suwerenną,
tobie wiadomo, że to
dopiero mądrość weną.

Samozwańczy poeto,
z rymem tobie do twarzy,
lecz tyś młodą kobietą,
co się musi zestarzeć.


04.
‘15

piątek, 11 września 2015

Póki co wrzesień

Napisaliśmy go razem. A raczej ja napisałam go z jego słów. Siedzieliśmy na trawie, po Wiśle pływały łabędzie. Powietrze pełne było słońca, a ja znowu miałam przed sobą jakąś przyszłość.

Czasami dobrze jest nie wiedzieć, na co się czeka. Ani na kogo. Czasami dobrze jest dać się porwać biegowi wydarzeń i nie starać na siłę ich przewidywać, determinować, ani umiejscawiać w kalendarzu życia. Taka beztroska pokora (pokorna beztroska?) odziera nas z dorosłości, z wszystkich dźwiganych na barkach lat. I robi się lżej.

Póki co wrzesień. A może jeszcze wcześniej.


A w listopadzie


A w październiku jeszcze nie umieć
światem radować się w pełni,
lecz szumieć już liści zielonych szumem;
chcieć tylko nim życie wypełnić.

A w listopadzie leżeć na trawie
i nurzać się w słońca promieniach.
Do swego wieku się nie przyznawać
i wieku swego nie doceniać.

A w grudniu tęsknić za listopadem,
lecz z roku nowego się cieszyć;
i iść wreszcie stanąć na baczność przed Panem
i nie móc w to szczęście uwierzyć.


11.
‘14

sobota, 22 sierpnia 2015

Brak pomysłu na wiersz

Dużo wiatru ostatnio. Zieleń na drzewach cały czas coś gada. Słuchałam jej przez moment, oderwawszy wzrok od książki, a gdy wróciłam do czytania, miałam już poniższy wiersz.


O dno

Jeszcze niejedno najbardziej strome
czekać go będzie cierniowe wzgórze
podczas przeprawy na drugą stronę
w tej i w ostatniej podróży.

I nie pierwsza to ciszy godzina,
gdy milknie nawet zieleń na drzewach,
a świat na zawsze znów zapomina,
co kiedykolwiek wyśpiewał.

Jak ptak się zerwie z prądy wietrznymi
ponad pagóry i taflę wodną
słowami oto prowadzon tymi,
co wepchnęły go w nicość swobodną.
Wzbiwszy się w niebo, Niebu uchyli
i sercem uderzy o dno.



08.
‘15

piątek, 7 sierpnia 2015

Jedno życie

Ileż można przeżyć w ciągu jednego dnia! A co dopiero tygodnia. Ja, przez jeden z ostatnich przeżyłam aż trzy i patrzyłam w kalendarz ze zdziwieniem, że jest tak wcześnie.

Miłe uczucie – tyle przed sobą mieć. Chociaż w sumie nadal nie wiadomo ile.


Ale to nic. Ale to bardzo wiele. Punkt widzenia zależy od sposobu postrzegania świata. Powszechnie wiadomo, że kto nie czyta książek, żyje tylko raz. Kto czyta, przeżywa dziesiątki żywotów, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, by (nawet jeśli bez książek, choć stanowczo odradzam; nawet jeśli jednym życiem) żyć prawdziwie i cały czas. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się w ten sposób o tym pomyśleć: żyć cały czas. Uważnie. W pełni. Dla siebie i dla innych. I dla tego czasu, który mamy – by wspomnienia mnożyły go, a nie nakładały się na siebie identyczne i bezbarwne. Ale do tego trzeba odwagi.

Pewnie nie jeden już literat zdążył powiedzieć, że życie jest drogą. Nasze własne życie naszą własną, osobistą. Miejmy odwagę ustawiać na niej drogowskazy. Miejmy odwagę.


Ptaszę małe

W nocy ciemnej, burzowej, gdy stłoczony wiatr ciska
samym sobą o siebie, nie wiedząc w którą stronę,
wydobywa z przestrzeni chaotycznej się piskań
szereg, bowiem w tej czerni małe ptaszę strwożone.

Pierś nadyma powietrzem szalejącym bez kresu,
by wezwaniem o męskość trwogę w serduszku zdławić,
choć świat wicher podmywa z ciemnością zimną wespół.
Bohaterem, strach który przezwyciężyć potrafi.


05.
‘15


PS
Pewnego marcowego poranka nad Krakowem rozpętała się ogromna i długa burza. Słońce nie zdążyło jeszcze wstać, było przed piątą, choć równie dobrze mogła być dwudziesta trzecia w nocy. Ale o dwudziestej trzeciej wszystkie ptaki już śpią. Budzą się dopiero po czwartej i gdyby nie ta zależność, przespałabym całą tę burzę, albowiem nie głośny wiatr czy deszcz zbudziły mnie tamtego dnia, tylko płacz ptaszka, który musiał schronić się przed nimi na naszym tarasie lub najbliższym drzewie. Co ciekawe mój mózg całkowicie ignorował hałas burzy, dopóki nie usłyszał dźwięków zupełnie do niego niepasujących – cichutkich popiskiwań, znacznie przecież od wiatru cichszych. Zafascynowało mnie to i, nie mogąc ponownie zasnąć, zaczęłam piać powyższy wiersz.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Pełnia możliwości cz.2

Za co kochamy drugiego człowieka? I jak to się dzieje, że kochamy akurat tego, a nie tego stojącego obok? Ano za to (i dlatego, i przez to, i pomimo), że jest on niepowtarzalnym zbiorem cech, cnót, przywar oraz umiejętności. Źródłem takiej a nie innej wiedzy; skarbnicą wspomnień i historii, także tych współdzielonych.


Na obraz kochanej osoby składa się też wszystko, co my sami o tej osobie myślimy – nasze własne (również!) niepowtarzalne postrzeganie jej dopełnia ją i dumnie stoi w szeregu pomiędzy tym, co w niej piękne i tym, co dla niej typowe.
I choć na raz kilku ludzi może kochać (lub może sądzić, że kocha) jedną i tę samą osobę, każdy z nich kochać będzie inne jej oblicze. Zatem każdy kocha kogo innego.
Ale zanim to, trzeba się dać pokochać. Nikt bowiem nie zachwyci się w tak ogromnym stopniu człowiekiem, który nic w życiu nie osiągnął; który nic nie niesie w sercu, a jego bagaż doświadczeń i zdolności jest pusty. Warto więc nad sobą pracować (oj, warto!) i stopniowo zapełniać go, czerpiąc z okazji, jakie daje nam życie – rozwijając talenty, pogłębiając wiedzę. Będąc dobrym; ciekawym świata. I całkowicie wykorzystując wszystkie nadarzające się okazje.

PS
Dlaczego do powyższego tekstu wybrałam akurat ten wiersz? Rozważałam inny, nieco starszy, idealnie współgrający z myślą przewodnią tego wpisu, a mimo to zamieszczam „A…”, który choć przesłaniem od tematu na pierwszy rzut oka odbiega, również traktuje o naturze człowieka. Porażki kształtują nas nawet mocniej niż zwycięstwa. Ale nigdy całkowicie nie wiadomo co jak się skończy. Więc zawsze należy próbować – by jak najwięcej osiągnąć, ale i jak najwięcej doświadczyć.


A…

We wtórą swą skórę w kolorze czerni
i w blask niby słońca się przyodziewa,
gdy staje na deskach normie niewierny,
aby słowo przeżyć, by je wyśpiewać.

Więc już nie kinkiety nad jego głową
migoczą, lecz sam wiatr pysznie powiewa,
i tenże błękit ma na twarzy znowu
chłodzonej nim lekkim z prawa i z lewa.

A z ciszy eksplozja! smakiem rodzona,
czasem, sercem, chwilą i samowiarą.
Rozwiera wnet umysł, boskie ramiona!
Ach, już teraźniejszość sprawą wygraną…

Zwyciężył nad nocy godziną późną,
nielicznych zachwycił potęgą głosu,
lecz zgaszono lampy, a w mroku próżno
w czerń obleczonego jest szukać losu.


04.
‘15

sobota, 4 lipca 2015

Pełnia możliwości

Wykorzystujmy wszystkie nadarzające się okazje. To mój apel do Was, Drodzy Odwiedzający, ale także i do mnie samej. Czasami wierzy się w coś mocniej, gdy się to czyta, a nie mówi; pisze, a nie myśli.

Choć wiem, że to bardzo trudne. Zazwyczaj jesteśmy niedostatecznie uważni, albo zwyczajnie się nam nie chce przedsięwziąć, doświadczyć, zdecydować się na coś nowego. Może to też kwestia strachu. Ja osobiście miewam za mało cierpliwości. Więc muszę coś z tym zrobić.

Bardzo często rozważając propozycję czy zastanawiając się nad jakimś pomysłem, machamy ręką z rezygnacją i ze słowami: „Nie, to nie dla mnie.” Ja już więcej tak nie zrobię. Obiecałam.

Ale czym w zasadzie są te możliwości? Czas, los, zbieg okoliczności (jak kto woli) bombardują nas nimi codziennie. Spędzenie samemu ze sobą w ciszy jeszcze kwadransa. Skręcenie przed powrotem do domu w jeszcze jedną urokliwą uliczkę. Skorzystanie ze sposobności, by porozmawiać ze starym znajomym/ z nowym znajomym/ z kimś, kto znajomym dopiero będzie. Uśmiechnąć się do pani w sklepie. Przeczytać jeden wiersz bądź rozdział więcej (albo w ogóle sięgnąć po dzieło nieznanego autora). Posłuchać innej muzyki. (Napisać coś wreszcie na blogu). Obejrzeć zachód słońca. Małe rzeczy. Ale to one nas budują. Nie mamy czasu na własność. Można nawet stwierdzić, że nie należy do nas nic, prócz czasu ofiarowanego innym. I nic nam go już nie odbierze. Tak samo jak niezliczonej ilości nadarzających się okazji.


I presja

Błysnął w srebrno-szarej bieli
grafitowy tułów posłańca
piękna, cośmy nie widzieli,
chociaż od krańca do krańca
ziemi wszystkie cuda znane.

Nie zostawił nic po sobie
prócz wspomnienia, które człowiek
pochwyciwszy w ręce obie,
spod duszy wypuści powiek
i sam przyzna: „Zapomniałem.”

Więc oczekiwania rosną,
wieki się upominają,
by spisać wciąż nocną rosą
jak godziny upływają.

Pozostaje wiatru tchnienie
i myśl tajna, chęć gorąca,
i miłostka, oka mgnienie,
i… i presja. I wschód słońca.


06.
‘14

piątek, 19 czerwca 2015

To będzie dobry rok

Nowy Rok w środku czerwca? Dlaczegóż by nie? Jak by nie było, już dostałam prezent na te święta. Bardzo wiele nadziei w momencie, gdy potrzebowałam tylko jej i wszystkiego, co miała z sobą nieść. Przynieś dużo dobra. Do tej pory Ci się udawało. Z góry dziękuję.







Zachowaj

Przy życiu,
w mym życiu
do końca życia
zachowaj.


05.
‘15

czwartek, 4 czerwca 2015

Wszystko będzie dobrze

Najstarsze kłamstwo świata? Albo najbardziej powszechne niedopatrzenie pod względem logicznym. Nigdy bowiem nie jest tak, że każdy bez wyjątku aspekt ludzkiego ziemskiego życia jest wspaniały i bez zastrzeżeń. Jest to nieosiągalne, a gdyby było, szybko uznalibyśmy takie życie za nudne. Bo co to za życie (gdy sprawy układają się po myśli, przez co nic nas już nie zaskoczy; gdy wszystko jesteśmy w stanie osiągnąć – na skalę globalną aż strach pomyśleć, co by się działo; gdy nie musimy się starać, uczyć ani dbać o innych, bo wszystko jest w porządku, a każdy bezpieczny i zdrowy)?

Nie byłoby w takim świecie miejsca na filozofów, trenerów fitness, rozgoryczonych nastolatków czy równie rozgoryczonych artystów. Nie byłoby przeciwko czemu się buntować; komu doradzać, kogo wspierać tudzież podziwiać, kogo opłakiwać ani wyczekiwać z tęsknotą.

A tak mamy rozwody, wojny, „Treny” i cud narodzin po zagrożonej ciąży. Mamy zdrowie po chorobie i kwiaty na przeprosiny; ulgę, niepewność, wewnętrzne poczucie misji i sensu. Nie wszyscy, bo nie zawsze wszystko jest dobrze, ale czasami, niektórzy. I dzięki temu jest ciekawiej. Dzięki temu życie może żyć, a nie tylko egzystować, bez trudu przechodząc od jednego dnia do następnego. Za łatwo też nie może być – od razu mielibyśmy dość.

Zatem czy powinniśmy wierzyć w odwiecznie powtarzaną formułkę pocieszenia: Wszystko będzie dobrze, skoro najczęściej wypowiadają ją osoby bezradne, całkowicie w danej sytuacji nie umiejące pomóc? W zasadzie nie. Choć w zasadzie nie mnie oceniać. Ilekroć bowiem słyszę te słowa lub czytam je, włącza mi się w głowie automatyczna korekta: póki jesteśmy na ziemi NIE WSZYSTKO będzie dobrze, jakiś procent zaledwie. Jednak oby jak największy. WSZYSTKO będzie dobrze dopiero tam.

                                                                 (fotografia autorstwa Jordana McQueen'a)


Jeszcze zasiądziemy na tarasie

Jeszcze zasiądziemy na tarasie
i rozczytywać będziemy wiersze.
Niebo jaskrawsze i coraz szersze
stawać się będzie wszystkim nam w czasie.

Nocą zaś, gdy przyprószona w gwiazdy
kopuła granatu nam obejmie
oczy zmęczone, a starość zdejmie,
spełnienia spokój poczuje każdy.



05.
‘15

czwartek, 21 maja 2015

Filharmonia

Czternastego maja rozpoczęła się w Krakowie czwarta edycja Festiwalu Miłosza, zakończyła siedemnastego. I tak się złożyło, że miałam sposobność, nie tyle wziąć udział, chodząc na spotkania z zagranicznymi poetami, co odrobinę bliżej poznać jednego z nich.



Pomagałam Marie Lunquist, szwedzkiej autorce dziewięciu już książek poetyckich.

http://miloszfestival.pl/goscie/marie-lundquist/

Nie spędziłam z nią jednak wiele czasu (jak na samodzielną kobietę przystało, bardzo szybko przestała mojej pomocy potrzebować), ale wielokrotnie miałam okazję posłuchać jej pięknej wymowy i zaznajomić się z akcentem; nauczyć paru kolejnych słów. Szwedzki płynie.

Natomiast podczas gali wieńczącej pierwszy dzień festiwalu szesnastu poetów z różnych krajów, nie tylko europejskich, prezentowało po jednym wierszu ze swego dorobku. To również było dla mnie czymś nowym, ponieważ spodziewałam się poezji dźwięcznej, z rymami. Wychwyciłam jeden (choć może białoruscy poeci jakimiś się z widownią podzielili, bardzo prawdopodobne, że po prostu tego nie zauważyłam, niemniej jednak ogromnie mnie to dziwiło). Małe rozczarowanie. Ale przynajmniej coś się dzieje.

Staram się szukać nowości, stąd ten wolontariat. Stąd też trochę nowa forma poniższego tekstu (podpatrzona u Baczyńskiego).


Kraków uderzył mnie ilością swej zieleni. Gdy kilka miesięcy temu wyjeżdżałam z Sandomierza położonego w sadowniczym Świętokrzyskiem, byłam przekonana, że przeprowadzam się do miasta z betonu i szkła. Jak dobrze jest się czasami pomylić.



Lubię ten przystanek

Lubię ten przystanek.
Przed zieleni ścianą
stoję, a nade mną
chmur wyblakłych wiano
ramiona rozszerza
i do siebie garnie
wszystko co zwycięskie
i wszystko co na dnie.
Lubię ten przystanek,
kiedy w szumie chłodnym
stoję i nie myślę,
i już tylko słucham,
jak miasto w pomruku
złym i niepogodnym
przestrzega: „Gdy los twój
rozpocznie wybuchać,
stałość w sobie zamknij,
serca ucisz wycia.”
I choć żadnych z nieba
pokoju przesłanek,
lubię ten przystanek
mego życia.


05.
‘15

niedziela, 10 maja 2015

Czasoprzestrzeń, przestrzenioczas

Gdy byłam mała (a przynajmniej mniejsza, bo wzrostem do tej pory nie grzeszę) wymyśliłam własną teorię czasu. Oznajmiłam sama sobie, że istnieją tylko przeszłość i przyszłość, a to, co je od siebie oddziela, co powszechnie uznawane jest za teraźniejszość, jest niemalże niewychwytywaną częścią sekundy, która rozpoczyna się i przemija szybciej, niż to sobie uświadamiamy. I owa teraźniejszość składa się właśnie z takich malutkich sekwencji następujących jedna po drugiej.

Zatem nieustannie się zmienia. Nie jest jednorodna.

Nic, prócz zbliżonej długości trwania tych miliardowych części sekundy, nie łączy tej obecnej z tą, która nastanie po niej. (O! już dawno przeszła do historii).

Czym więc może być ta teraźniejszość, zastanawiał się mój kilkuletni móżdżek, skoro w każdej chwili jesteśmy w stanie przeczekać kilka jej składowych i przeskoczyć do kolejnej teraźniejszości? Lawirować między przeszłością a przyszłością?; podróżować w czasie?

Teraz już prawie wcale nie zajmują mnie tego typu rozmyślania, ale kilka wpisów temu wspomniałam o terminie „wierszy ogólnych”, który również sam mi się nasunął i był ze mną od czasu do czasu tylko dlatego, że po prostu był. Poniższy tekst uważam za jeden z nich, ponieważ nie odnosi się do nikogo konkretnego, a mógłby. Mógłby równie dobrze zostać napisany przez każdego i w tym jego uniwersalność. Nie jest intymny (my jesteśmy zieloni). Ale i tak go lubię.


Jednodniowy. Stuletni

Nie wiem, czy w twoich pięknych oczach
spędziłem dzień czy cały wiek;
czym tysiąc widział oblicz słońca,
czy tylko jeden padał śnieg.

Nie wiem też ile to już razy
o twoich oczach rozmyślałem –
niebieskich bez najmniejszej skazy,
ni kim się przez nie właśnie stałem.

Czystością one przewyższają
błękit bezkresny wczesnoletni,
i za nie cię kocham. Podpisano:
ja Jednodniowy bądź ja Stuletni.


07.
‘14

wtorek, 28 kwietnia 2015

Szerokości

Homo viator. Coś komuś świta, Drodzy Odwiedzający? To dobrze. Ale ów człowiek w owej drodze nie musi być sam. Co więcej, nie musi być w niej osamotniony. Czasami szybciej się idzie w pojedynkę, ale czasami smutno się idzie w pojedynkę. Fakt, nie trzeba poświęcać czasu na potrzeby innych, gdy współtowarzyszowi podróży przemokną buty, albo będzie musiał odpocząć trochę dłużej, kryjąc się w cieniu przed zbyt piekącym słońcem.

Ale jeśli to mnie zdąży się stracić orientację? Lub zapomnieć czegoś z domu? Na tym etapie wędrówki rodzice już nie pomagają. Trzeba zatem docenić wędrowca, który skłonny jest użyczyć swojej mapy, podzielić się kanapką, łykiem wody.

Albo cierpliwie brnąć przed siebie, robiąc swoje, i czekać, aż na horyzoncie pojawi się ktoś, kto idzie podobnym tempem. Zawsze się pojawia. Jeśli nie na horyzoncie, to tuż za zakrętem.

Zatem wszystkim, którzy już mają kogoś, z kim podróżują w tym samym (a jeśli nie tym samym, to przynajmniej zbliżonym) kierunku, życzę, by dotarli, gdzie zmierzają.


Idą dwie dusze

Idą dwie dusze pod parasolem,
nad nimi noc zimna się rozpościera;
i uśmiechają się w deszczu padole
do intymnego ich „My. Tu i teraz.”

02.
‘15


Lepsze jutro

Ku tak samo dobremu jutru
w senny przedwieczór kwietniowy
idą ramię w ramię, spacerem,
do siebie – innymi słowy.


04.
‘15

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Już bzy pomalowane

Praca nad samym sobą to praca, która nie kończy się nigdy. Wiecie to, Drodzy Odwiedzający. Ja tylko przypominam. Pracować można nad dosłownie każdym aspektem życia, a aspekty te mnożyć w nieskończoność. I dobrze. Bo bez ograniczeń.

Pracować należy wielowymiarowo. Ja ostatnio skupiam się na teraźniejszości, co nigdy wcześniej, absolutnie nigdy mi się nie zdarzało. I pięknie mi się tak żyje, wreszcie jest lekko, typowo wiosennie. Ale kiedyś było kiedyś. Ale takie kiedyś też można naprawić; można pracować nad przeszłością. Nie wierzycie? Też nie wierzyłam.

Przed dwoma laty napisałam wiersz, który ostateczną formę po kilku przeróbkach  przybrał osiemnaście miesięcy później. Był w nim błąd. A błędy trzeba naprawiać, w najlepszym stopniu eliminować.

Zatem standardowy dwunastozgłoskowiec przekształcił się w „Bezradość”, której już nie zmienię. Wiosnę sprzed dwóch lat zostawiłam wiośnie sprzed dwóch lat. I nie mogę doczekać się majowego rozkwitu tegorocznej. A póki co jest pięknie. Aż oczom nie wierzę.


Bezradość

Już bzy pomalował Mistrz Impresjonista,
niebo ciepłem słońca już się przyozdabia.
Ja do ciebie co dzień miłość mą ślę w listach,
ty nie odpowiadasz.

W wyścigu tygodnie giną z miesiącami,
dzwony obwieszczają godzinę wieczoru.
Listy ciążą sercu, choć gdy jestem z wami
twierdzę, że nie kocham, lecz tylko z pozoru.

Piszę wciąż na liściach i na śnieżnych płatach.
Dzień w dzień, że cię kocha, możesz się nasłuchać,
zatem w tobie pewnie radość ciągle wzlata;
we mnie cicha skrucha.



05.
‘13

10.
‘14

sobota, 28 marca 2015

Instrument mały, a cieszy

Nigdy nie interesowało mnie francuskie kino. Pamiętam jeden francuski film, o fantastycznej ścieżce dźwiękowej, której czasami słucham, gdy czas się wyciszyć, ale nie jestem pewna, czy było ich więcej. Ale chyba będzie. Znalazłam bowiem ostatnio na youtube.com nagranie dwóch sympatycznych Niemców (zgaduję, że to Niemcy, ponieważ w jednym z filmików posługiwali się niemieckim) prezentujących cover utworu „Comptine D'un Autre été”, którego to nazwa absolutnie nic mi nie mówi, skomponowanego przez Yanna Tiersena, a zagrali go na ukulele. I o ile pierwowzór (lub jego dwie wersje – dłuższa i krótsza) będący kompozycją na pianino kompletnie mnie oczarował, bo jest to ten rodzaj muzyki, który wręcz wymusza na mnie branie głębszych i cichszych oddechów, żeby (choć to całkowicie irracjonalne) nie zagłuszyć najmniejszego nawet dźwięku, cover ukulele odziera go z dostojności i czyni bardziej przystępnym. Mimo że wciąż niezwykle egzotycznym.

I w gruncie rzeczy rozczulającym.


Poniżej krótka forma wierszowana spisana pomiędzy jednym wciśnięciem „replay” a kolejnym. Nic głębokiego o niej nie powiem. Ot garść prostych rymów. Tym razem słowa nie są najważniejsze. Bardzo często ustępują miejsca muzyce. Zwłaszcza takiej.


Tobie kupię ukulele

Tobie kupię ukulele
za niewiele, za niewiele,
sobie zaś czasu bez liku,
mój muzyku, mój muzyku.

Przestrzeń wypełnisz dźwiękami
ponad nami, ponad nami,
więc posłucham w twoją stronę
i utonę, i utonę.


03.
'15



wtorek, 17 marca 2015

„Wszystko po staremu poza tym, że mam nadzieję”

Boże, jak twardo stąpać po ziemi, gdy ta usypuje się spod stóp? Co jakiś czas się zatrzymuję, bo teren staje się zbyt grząski, niestabilny. I albo jest to faktyczny stan rzeczy, albo zwykłe wymówki. Rozważam to zatem do momentu, gdy uspokajam się na tyle, by iść dalej. Tak funkcjonuję. Gdy jest dobrze – działam, gdy jest źle – czekam, aż będzie dobrze. Nie wiem czy słusznie, nie wiem. Ale tak właśnie funkcjonuję. Może kiedyś to zmienię.
Wiersz pisany, gdy było źle, choć umiarkowanie. Nie najmocniejszy, nie ten najbardziej mnie bolał. Ten bowiem ma w sobie odrobinkę nadziei. Którą czasami, nawiasem mówiąc, gdybym mogła, łykałabym w tabletkach, w kapsułkach, wstrzykiwała dożylnie.
Ale to nic. „Wszystko to nic”. Byle nie trwać tak zbyt długo.

Albowiem fakt, że dziś jest gorzej (nie po raz pierwszy z resztą, i nie po raz ostatni) nie znaczy, że jutro nie będzie dobrze.

Przegrani zwieszają głowy. My patrzymy wzwyż.

Pisany, gdy było źle, i gdy nie miało być lepiej. Ale to już czas przeszły. Dzięki Bogu niedokonany.


Pierwsza z nocy czerwca

Lecz oto wschodzi księżyc w pierwszą z nocy czerwca,
co wiarę z sobą niesie i cnotę, i świeżość;
drzew korony od nieba odcina, chce szeptać:
„Ty wszystko już masz w sercu, o nic więcej nie proś.”

Spoglądam na gwiazdy, z którymi dzielisz niebo.
Starasz się przysłonić i przyćmić migotliwe
ich słowa nieskromną adoracji potrzebą,
na równi ze mną tonąc w rozpaczy przypływie.


07.
‘14

poniedziałek, 9 marca 2015

Pogrzeby, wyzwania, hulanka, swawola

Od jakiegoś czasu zastanawiałam się, czym mającym choć odrobinę sensu podzielić się z Wami, Drodzy Odwiedzający, na temat wyzwań. W sumie wiem o nich naprawdę niewiele, do pewnego momentu zapierałam się przed nimi rękami i nogami; nie chciałam ich w swoim życiu. Z obawy przed porażką rzecz jasna. I równie trudno, jak zacząć dążyć do realizacji danego celu, jest uprzednio uświadomić sobie (i pogodzić się z tym!), że każdy wyzwań potrzebuje. Każdy. Do samorozwoju, do samorealizacji, do życia. Wiadome? Powszechnie. Oczywiste? Poniekąd również. Dlaczego zatem tak opornie przychodzi nam zebrać się w sobie i wziąć sprawy w swoje ręce? Skoro to dla naszego dobra…?
Motyw wyzwań mamy już oklepany. Bo tak prawdę mówiąc cała wiedza, jaką na ów temat posiadam, pochodzi od niego. Dobrze to i niedobrze.
Jeśli człowiek nie widzi miejsc, w które chce dotrzeć – stoi w miejscu, nie rozwija się. Podobnie, jeśli większość uwagi poświęca przeszłości. Można patrzeć wstecz, ale w ten sposób idzie się dużo wolniej. (To były jego słowa, a teraz, uwaga, moje) Zrozumiałam, że oglądać się za siebie warto tylko po to, by złapać oddech po wyczerpującym marszu; by ocenić, jaką drogę się przebyło, by ewentualnie zachwycić się widokiem. A te z góry są najpiękniejsze.
Zatem rozwój i ciągła praca nad sobą. Ale nie każde wyzwanie musi od razu diametralnie zmienić nasze życie. Mało to nawet prawdopodobne. Świat nie mógłby działać, gdyby powodzenie realizacji celów każdy miał zagwarantowane odgórnie. Dobrze, że nie zawsze się udaje. Więc żeby co rusz nie fundować sobie załamania nerwowego, powinno się, nie tyle podchodzić do wyzwań z dystansem, co dbać o to, by było ich w codziennym życiu sporo, ale małych. Anglicy używają terminu „baby steps”. Wszystko jest nauką. Rozwój to proces i cel sam w sobie. Często także i zabawa. Małe wyzwanie, którego efektem jest wiersz zamieszczony poniżej, właśnie zabawy formę przybrało. Chciałam wreszcie znaleźć kilka rymów do tego jednego słowa. Błahostka, małe wyzwanie. Rozwinęło mnie to jakoś? A czy pisanie w ogóle może rozwijać?


Zapłaczmy na pogrzebie

Wschód goni wschód kolejny, czas się przez palce sypie,
a kartki z kalendarza żółkną niepostrzeżenie.
Za krótkoś żył, byś życia odgadnąć mógł znaczenie:
zapłakać na pogrzebie, lecz zatańczyć na stypie.

Z pozoru dobrotliwe słońce z obłoków łypie
na śnieżny puch, co ledwie przycupnąć mógł na ziemi.
I nas tak stopi niemych, więc niemym braciom niemi
zapłaczmy na pogrzebie i zatańczmy na stypie.

Jednako jak ślad deszczu przetoczy się po szybie,
o naszych bytach kiedyś wszechświata czas zapomni,
i jedynie zwycięzcy prawdziwie na to pomni
zapłaczą na pogrzebie i zatańczą na stypie.

I nim zdążyło wieko trumny rzewnie zaskrzypieć,
Kalendarzowe kartki zżółkły niepostrzeżenie.
Jedno ma do nas wszystkich Pani Życie życzenie:
Zapłaczcie na pogrzebie, lecz zatańczcie na stypie.


02.
‘15

wtorek, 17 lutego 2015

Post postwalentynkowy

Jeszcze połowa lutego przed nami, a świat już domaga się wiosny. Trzynastego z zaczytania wyrwały mnie odgłosy muchy obijającej się o szybę, kilka godzin później, gdy uchylałam drzwi na taras, by wypuścić mojego psa na dwór, na głowę spadła mu biedronka. Na parapecie w kuchni mama ustawiła rządek kolorowych hiacyntów. Naprawdę mnie to zadziwiło. Do tej pory byłam święcie przekonana, że, wzorem lat poprzednich, długa i mroźna zima wciąż jeszcze przed nami. A tu proszę…
W „Zwierciadle” Janusz Gajos prowadzi Fotoblog. W każdym numerze drukowane są piękne fotografie jego autorstwa, nad nimi motto. Nie słowa mnie jednak tym razem urzekły, lecz pejzaż. Polski, zimowy, słoneczny. Lubię powtarzać, że jak się naczytam, to później piszę. Ale nie tylko. Jak się naoglądam, to również. I choć śniegu na tej fotografii nie da się przeoczyć, mój mózg zobaczył krajobraz wiosenny. Świeżość z niej emanuje. Niemalże przedletnia.
Walentynki jednak z latem niewiele mają wspólnego, ale jakoś przydałoby się skleić te dwa wątki, zatem (najprościej, jak tylko można): kochajmy się!, że tak pozwolę sobie powtórzyć po panu Mickiewiczu, i stale bądźmy w sobie zakochani. Ale od czasu do czasu zakochujmy się też w świecie. Bo jest w czym.


Przecież mogę

W jasność zapatrzeć się krajobrazu
nad ścieżki, którymi nikt ani razu
nie szedł ni myślą do marzeń nie zdolną;
i miękko w ciszę wstąpić śródpolną.
Przecież mi wolno.

Iść w nabożnego stanie zachwytu
po życie wolności i wiecznych świtów;
a przyodziawszy swą świeżą powłokę,
na zawsze wybrać z dwóch trzecią drogę.
Wszak przecież mogę.

02.
‘15