poniedziałek, 22 grudnia 2014

Bieszczady

We wrześniu wraz z pierwszakami Uniwersytetu Jagiellońskiego pojechałam w góry, ku memu zdziwieniu, w dokładnie te same miejsca, w których byłam bodajże cztery lata wcześniej ze wspaniałymi Kasią, Pawłem, Mateuszem, Karolem, Michałem i Sławomirem. Mikołaj też się gdzieś tam plątał.
I choć były to Pieniny napisałam piosenkę o Bieszczadach. A raczej tekst, sam tekst. Na muzykę wciąż czekam.
Całymi dniami chodziliśmy po górach, wieczorami śpiewaliśmy przy ognisku. Grzegorz, Tomek i Łukasz grali na gitarach. Kto nie znał słów, korzystał ze śpiewnika. Ale przeważnie wiedzieliśmy, że Jolka, Jolka pamiętała lato ze snów, oraz, że Kozak młody czule żegnał się z dziewczyną.
Jednak na szczęście kilku utworów nie znałam. Na szczęście, bo wtedy we wrześniu – one same, jak i fakt, że - w tym przypadku - siedemdziesiąt osób naraz wyśpiewywało słowa napisane często nie wiadomo przez kogo. I ja też, siedząc w kole i śpiewając „Krajkę”, zapragnęłam stać się takim nie wiadomo kim.


Bieszczadzki wiatr

Dymy znad wzgórz unoszą się białe,
wiatr je rozmywa, bieszczadzki wiatr.
Tobie mnie zabrał bieszczadzki wiatr,
a serce me do gór przytwierdził na stałe.

Powietrze mlekiem senne poświęcił,
drzewa umocnił bieszczadzki wiatr.
Myśl kontroluje miłości kat –
tę do ciebie zabił, lecz do gór rozniecił.

I nigdy w życiu
przenigdy jeszcze
nie smakowała samotność tak
jak o poranku
bieszczadzkie powietrze,
w którym mnie więzi bieszczadzki wiatr.

I nie wiem wcale
dlaczego suną
ku górom myśli me a nie ku tobie,
ni czemu dalej
srebrzy się łuną
do Bieszczad miłość we własnej osobie.

Mrok z wolna rozwiesza nad wzgórzami
ten samozwaniec – niebo bieszczadzkie,
a w czerń tę wplata gwiazdy bieszczadzkie.
One są we mnie, więc są między nami.

Nie mogę dać ci, czego byś chciała,
gdyż zbyt daleko mnie przywiał wiatr
razem z największą z wszystkich moich wad:
że we mnie już tylko do gór miłość pała.

I nigdy w życiu
przenigdy jeszcze
nie smakowała samotność tak
jak o poranku
bieszczadzkie powietrze,
w którym mnie więzi bieszczadzki wiatr.

I nie wiem wcale
dlaczego suną
ku górom myśli me a nie ku tobie,
ni czemu dalej
srebrzy się łuną
do Bieszczad miłość we własnej osobie.

Dymy znad wzgórz unoszą się białe,
wiatr je rozmywa, bieszczadzki wiatr.
Mnie tobie nie odda bieszczadzki wiatr,
gdyż serce me w górach zostanie na stałe.


09.
‘14


A czemu tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, gdy prawie każdą głowę zajmują myśli o śniegu, wypiekach i prezentach, rozmawiam z Wami, drodzy odwiedzający, akurat o górach? W dniu, w którym powstał ten post (tak, piszę te teksty najpierw „na brudno”, żeby oswoić się z nimi i po jakimś czasie ewentualnie poprawić błędy), poszłam na spacer. Nieopodal zamieszkiwanego przeze mnie obecnie miejsca w Krakowie przepływa rzeka. Była przepiękna, niemal wczesnojesienna pogoda, słońce lśniło na tafli wody i tym samym częściowo przysłaniało odbijające się w niej niebo. Właśnie ten obraz przypomniał mi, że najwięcej nieba jest w górach. I harmonii, i spokoju, i piękna… Więc jeśli ktoś z Was kiedykolwiek narzekał, że nie lubi Świąt, wątpił w istnienie Boga lub w Jego miłość do nas, powinien przy najbliższej możliwej okazji pojechać w góry. I tam starać się zrozumieć.
A zatem zrozumienia Wam życzę na te Święta, miłości i miłosierdzia.

niedziela, 14 grudnia 2014

Nas troje

Śnieg jeszcze nie pada, przynajmniej nie w Krakowie. W tym roku również grudzień mało grudniowy. Tylko przytłaczająca długość nocy się zgadza. Łatwo się w nich zatracić, stracić poczucie czasu. I poddać przemijaniu.


Pozwól, zapłaczę

Pozwól, zapłaczę dziś na twym ramieniu,
nie będzie to wcale przesada,
gdy powiem: „Się boję żyć w nieistnieniu,
choć śnieg tak jak padał, wciąż pada.

Niezmiennie świat złoci i bez ustanku
co rusz nam od tak przypomina:
starzeć się będzie na drewnianym ganku
przed chwilą zrodzona dziecina.

To nie są, kochana, moje zamiary,
wiesz, że się tym dzieckiem być boję.
Więc możem ja człowiek zbyt małej wiary,
co widzi ze śmiercią nas troje?

Niech będzie na wieczność i pod niebiosa
pamięci ulotność przeklęta!
Wciąż widzę cię w śmiechu, w rozwianych włosach,
ja taką cię właśnie pamiętam…

Pamiętam śniegi, co już są za nami,
pamiętam twą miłość po prostu.
Więc ważne, że z twymi pięknymi oczami
ułożyć się mogę dziś do snu.”


05.
‘14

wtorek, 9 grudnia 2014

ma coś zawsze stać się

Doradził mi pisanie bloga. A z racji tego, że ostatnio otrzymałam od niego, nie dość że całkiem sporo, to w dodatku bardzo ważnych dla mnie rad, posłuchałam. Ten post powstał kilka dni temu, w imieniny mojej mamy, w chwilę po tym, jak skończyłam czytać. Nie istotne co. Kiedyś, od innego człowieka, tym razem znacznie starszego, usłyszałam, że jeśli chcę być w przyszłości tłumaczem literatury pięknej, muszę czytać. Czytać wszystko, z każdej dziedziny. Więc czytałam, a teraz piszę. Zawsze bowiem piszę, gdy się uprzednio dostatecznie dużo naczytam. I bardzo podoba mi się ta zależność. Jeszcze bardziej podoba mi się, że czasami wystarczy jeden wers, by pomysł na wiersz pojawił się sam.
Teraz czytam Pata Conroy’a, Juliana Tuwima i Harper’s Bazaar. Ale znacznie częściej, niż o tym, co aktualnie czytam, pisać będę o tym, co napisałam.
Dziś dziewiąty grudnia dwa tysiące czternastego roku. Za miesiąc moje dwudzieste urodziny.


Pisarstwo

Teksty giną w niepamięci,
słowa rozmywają w czasie.
Coś ma jednak zapaść w duszę,
ma coś zawsze stać się.

Migotliwą bez konturów
w cichą ciemność wciąć się smugą,
lub jak ostrze rozciąć życie
i w sercu tkwić długo.

Lecz jak szybko stal rdzewieje –
dzień mrok kończy. Oczywiste
nic już nie jest, a mimo to
czas rozpocząć występ.


11.
'14