sobota, 22 sierpnia 2015

Brak pomysłu na wiersz

Dużo wiatru ostatnio. Zieleń na drzewach cały czas coś gada. Słuchałam jej przez moment, oderwawszy wzrok od książki, a gdy wróciłam do czytania, miałam już poniższy wiersz.


O dno

Jeszcze niejedno najbardziej strome
czekać go będzie cierniowe wzgórze
podczas przeprawy na drugą stronę
w tej i w ostatniej podróży.

I nie pierwsza to ciszy godzina,
gdy milknie nawet zieleń na drzewach,
a świat na zawsze znów zapomina,
co kiedykolwiek wyśpiewał.

Jak ptak się zerwie z prądy wietrznymi
ponad pagóry i taflę wodną
słowami oto prowadzon tymi,
co wepchnęły go w nicość swobodną.
Wzbiwszy się w niebo, Niebu uchyli
i sercem uderzy o dno.



08.
‘15

piątek, 7 sierpnia 2015

Jedno życie

Ileż można przeżyć w ciągu jednego dnia! A co dopiero tygodnia. Ja, przez jeden z ostatnich przeżyłam aż trzy i patrzyłam w kalendarz ze zdziwieniem, że jest tak wcześnie.

Miłe uczucie – tyle przed sobą mieć. Chociaż w sumie nadal nie wiadomo ile.


Ale to nic. Ale to bardzo wiele. Punkt widzenia zależy od sposobu postrzegania świata. Powszechnie wiadomo, że kto nie czyta książek, żyje tylko raz. Kto czyta, przeżywa dziesiątki żywotów, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, by (nawet jeśli bez książek, choć stanowczo odradzam; nawet jeśli jednym życiem) żyć prawdziwie i cały czas. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się w ten sposób o tym pomyśleć: żyć cały czas. Uważnie. W pełni. Dla siebie i dla innych. I dla tego czasu, który mamy – by wspomnienia mnożyły go, a nie nakładały się na siebie identyczne i bezbarwne. Ale do tego trzeba odwagi.

Pewnie nie jeden już literat zdążył powiedzieć, że życie jest drogą. Nasze własne życie naszą własną, osobistą. Miejmy odwagę ustawiać na niej drogowskazy. Miejmy odwagę.


Ptaszę małe

W nocy ciemnej, burzowej, gdy stłoczony wiatr ciska
samym sobą o siebie, nie wiedząc w którą stronę,
wydobywa z przestrzeni chaotycznej się piskań
szereg, bowiem w tej czerni małe ptaszę strwożone.

Pierś nadyma powietrzem szalejącym bez kresu,
by wezwaniem o męskość trwogę w serduszku zdławić,
choć świat wicher podmywa z ciemnością zimną wespół.
Bohaterem, strach który przezwyciężyć potrafi.


05.
‘15


PS
Pewnego marcowego poranka nad Krakowem rozpętała się ogromna i długa burza. Słońce nie zdążyło jeszcze wstać, było przed piątą, choć równie dobrze mogła być dwudziesta trzecia w nocy. Ale o dwudziestej trzeciej wszystkie ptaki już śpią. Budzą się dopiero po czwartej i gdyby nie ta zależność, przespałabym całą tę burzę, albowiem nie głośny wiatr czy deszcz zbudziły mnie tamtego dnia, tylko płacz ptaszka, który musiał schronić się przed nimi na naszym tarasie lub najbliższym drzewie. Co ciekawe mój mózg całkowicie ignorował hałas burzy, dopóki nie usłyszał dźwięków zupełnie do niego niepasujących – cichutkich popiskiwań, znacznie przecież od wiatru cichszych. Zafascynowało mnie to i, nie mogąc ponownie zasnąć, zaczęłam piać powyższy wiersz.