piątek, 16 listopada 2018

Bo obejrzałam "8 Milę"

I trzymałam miesięczne niemowlę.


Powiedział

Ja jestem człowiek, ja jestem Adam.
Podnoszę się, idę, znowu upadam,
Ja mam poznawać, nadawać imiona,
ja mam się uczyć odróżniać demona
od niewinności uśmiechu cudzego
i znać swoje miejsce w szeregu, dlatego
patrzę zza już rozerwanej zasłony
na to, jak jest ten świat wymyślony.
Są Ewa i Adam, dusza i ciało,
lecz coś się dziwnego w świecie tym stało,
że zapragnęło nieszczęście formy
innej, pośredniej, przez co potworny
chaos w człowieka sercu panuje.
A wiara i ufność? Odbiera mu je
nieustanna walka o godność i wartość.
A czystość nierzadko na proch już startą
zamyka się w pudle „dawno i nie prawda”,
bo na luz okazja dobra jest każda.
Jak został ten świat wymyślony kiedyś?
Nie było kłamstwa, zazdrości, biedy.
Ale czas sprawił, że jak jest, się stało –
kobieta kocha nad życie swe ciało,
z kolei mężczyzna
boi się przyznać
do najmniejszego nawet upadku,
mimo że triumf to nie dzieło przypadków.
Powinny być w każdym zdrowa odwaga,
gotowość do tego,  by z życiem się zmagać,
czcić wewnętrzne piękno kobiety powinien
i nim się upijać jak młodym winem.
Bo powab zewnętrzny, o który zabiega
kobieta, przeminie i szybko dostrzegać
dobro w niej może okazać się trudno,
jak gdyby spisała siebie na brudno.
Więc ciało kobiece pęka i krwawi
i żaden z plastiku feminizm nie sprawi,
że się kiedykolwiek odwrócą te role
z frustracji nożyce wrzeszczą na stole.
Piękno dostaje i później je traci.
Po co? By świat o człowieka wzbogacić,
by życie powołać i miłość rozlewać.
Krew pierwsza rozlała w Edenie Ewa.
Potem wziął w ręce i wypił ten kielich
Gość, który dwa tysiące lat temu w bieli
biel tę i miłość posyłał dalej
i nikt nigdy prawdy tej nie obali.
A kto się jej wstydzi, jej nie rozumie,
kto się jej boi, sprzymierzeńców w tłumie
tak samo zagubionych szuka i wierzy,
że miłość w byle pocałunku leży,
że prawda objawia dopiero się teraz,
a każdy gej peleryny bohatera
godny jest i większej nobilitacji
nie ma w tym świecie pozbawionym racji;
że państwa rosły na zaściankowości,
a przecież jest milion obliczy radości.
Jedna z nich to miłość bez zobowiązań,
to zobowiązanie na pół godziny.
Nikt nie chce z kim byle zakładać rodziny,
bo rodziny to serie rozstań.
Naprawdę?
Podpiszesz się pod tym obiema rękami,
czy jeszcze cię jednak mainstream nie omamił?
Zaprawdę
powiedział, że spełni się wszystko
największym świętym i byle chłystkom.

11.
'18

piątek, 22 czerwca 2018

Z drogi na Ruczaj

Pamiętacie wpis z 4.05.17?  Ja pamiętam.
Odsyłam też do oryginału pod tym samym tytułem.


Przyjdę jutro, choć nie znam godziny
                                   Z B. Leśmiana
                                               Ostatni dla M.


Słońce buja się w niebie w najlepsze,
we Wrocławiach, wszech miastach bez ciebie.
Biel mą pamięć po tobie odeprze,
a przyciągnie dorosłość do siebie.
Ty nie szukaj biletów podróżnych,
bo niczyjej nie znajdziesz w nich winy.
Nie wyczekuj, bo tród jest to próżny.
Przyjdę jutro, choć nie znam godziny.

Idź swą drogą i we własną stronę,
ja tam patrzeć za tobą nie muszę.
Ratuj ludziom ciała poparzone,
ja ratować zamierzam im dusze.
Nie powtarzaj: za krótko, za mało,
końce wszakże to żadne są kpiny,
czystym złotem zaś, co się ostało.
Przyjdę jutro, choć nie znam godziny.

Wiem, że było dla ciebie dość ostre
porzucenie znajomego świata.
Ktoś mnie kiedyś pokochał jak siostrę,
a dziś wiem już jak kocha się brata.
Pojedziemy dalej niż do Breslau,
dalej swe zabierzemy rodziny,
i ty też coś nowego będziesz miał.
Już nie przyjdę. Przyjść ma ktoś inny.


06.
‘18 

wtorek, 22 maja 2018

Nie ma tego badziewnego, co by na dobre nie wyszło

Tak wyglądał wczoraj kawałek ulicy Brackiej w Krakowie. A wszystko za sprawą moich studiów na polonistyce. Brzmi to patetycznie, ale momentami na zajęciach ręce mi opadają. Gdy w grudniu mimo wszystko trochę je uniosłam, zainspirowana poczynaniami literackimi moich kolegów i koleżanek z roku, popełniłam poniższy czterowers.

Autorem przekładu na język angielski jest człowiek na stronie emultipoetry.eu ukrywający się pod pseudonimem Caveman1.


Zdjęcia zaś wykonała nieznana mi osobiście I.R.W., ale wspominam o niej, ponieważ jestem jej za nie ogromrnie wdzięczna.




niedziela, 25 marca 2018

Z autobusem Arabów

O trzeciej w nocy czasami miewa się najlepsze pomysły. A czasami najgorsze. Nie ma reguły. Tak czy inaczej pomysł na poniższy przekład i kilka pierwszych wersów pojawił się którejś bezsennej nocy, a w paręnaście godzin później, gdy tekst był już prawie gotowy, dowiedziałam się, że istnieje odpowiednik po angielsku pt. „Lifeline”. Zalecam zapoznanie się z nim, a wszelką krytykę zostawiam dla siebie. Natomiast poniższą propozycję przekładu (z przymróżeniem oka) zostawiam dla Was.


Jolka, Jolka remember

Jolka, Jolka remember that summertime
when you wrote to me ‘I’m not well.
Do break off even if it’s only for a while.
Don’t you leave me alone ‘cuz it’s hell.’

Begging for gasoline I rushed through the night,
as the engine was dying away,
to be in you again, to swear with you and laugh.
Everything has been simple those days.

Baby was a light sleeper. He slept next door.
May good Lord carry his sleep along!
Then you told me that never, that never before
have your tears been so sweet, sweet like blood.

I emigrated
from your arms at daybreak.
Sunlight’d thrown me out.
At night kept coming back.
We both were given
eclipse of the Sun.
Next one will happen
perhaps nevermore.

There were nuns by the sea and the Sun has grown old.
Had your husband planned all of this?
He’s been scrapping together somewhere aboard
for Toyota – the car of his dreams.

As much as he loved order he loved to drink.
His fiancée was once like a dream.
With a whole bus of Arabs, she betrayed him.
He has never been the same since then.

I emigrated
from your arms at daybreak.
Sunlight’d thrown me out.
At night kept coming back.
We both were given
eclipse of the Sun.
Next one will happen
perhaps nevermore.

We lived on our island, above only stars.
We decided, decided to stay.
Little friend alcohol, it danced within us.
Finishline wasn’t so far away.

Still, I don’t know the reason why that all went out.
No one knows why it happened that way.
There are women beside me. Don’t wake up alone
but you know, nothing’s simple these days.



03.
‘18

sobota, 20 stycznia 2018

„Czerpać z tradycji…

…żyć dla przyszłości” to motto mojego liceum, które ostatnio przypomniało mi się znikąd, a którym chętnie posłużyłabym się, gdybym miała komuś poradzić cokolwiek w kwestii pisania.


Krzysztof Kamil Baczyński
Elegia o ... [chłopcu polskim]

Oddzielili cie, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć,
gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami.
Odchowali cię w ciemności, odkarmili bochnem trwóg,
przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg.
I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc,
i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło.
Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką.
Czy to była kula, synku, czy to serce pekło?
20. III. 1944 r.


Elegia o … [chłopcu poczętym]
                                   Z K. K. Baczyńskiego

Będą płakali, syneczku, przez ciebie ciężkimi łzami,
będą krzyczeć Najwyższemu, że są dziećmi oni sami.
Nie wydarzy się, co miało w młodości mieć miejsce swoje.
Cała młodość ich beztroska odtąd ma być gorzkim znojem.
Połowiczna złość w nich będzie nawet po dwudziestu latach,
mimo że twa młodsza siostra bardzo chciała tego brata.
A w dzieciństwie będziesz słyszał, że niechcianym byłeś błędem.
Zamiast matki – żona tobie kołysanki śpiewać będę.
Przekreśliło wszelkie plany na to, by się nie połączyć
przymuszenie, by po latach w twoich ujrzeć własne oczy.
Przekreśliło wielką przyszłość niewspółmiernie małe dzieło.
To najgorszy był upadek czy to serce bić zaczęło?



01.
‘18

sobota, 6 stycznia 2018

O bieli, gołębiu, poezji i macierzyństwie

Mieliśmy za zadanie napisać na nowo „wiersze” anonimowych autorów. Powieliłam pierwszy wers. Tak wyszło.


Kłęby obłoków jak rozstrzępione pióra

Kłęby obłoków jak rozstrzępione pióra
jawią się niknące ponad pagórami.
Gdzieś dźwięczy godzina nie wiadomo która.
Przedostatni goniec niósł radość. I zamilkł.

Szafir błyska bielą, tą bielą dziewiczą,
co ciebie na zawsze będzie przypominać.
Już nawet poeci nie łkają, nie krzyczą,
mija bezimienna kolejna godzina.

Wiem, że  nie istnieje już powrotu droga
i, że, co umarło, zmartwychwstanie w piśmie,
lecz co, jeśli biel ta już nigdy nie błyśnie?

Co jeśli i ona nie dotrze do Boga?
Poezja – jak matka – nadziei znamiona
przyniesie potomnym czy zrodzi i skona?



12.
‘17