Boże, jak twardo stąpać po ziemi, gdy ta
usypuje się spod stóp? Co jakiś czas się zatrzymuję, bo teren staje się zbyt
grząski, niestabilny. I albo jest to faktyczny stan rzeczy, albo zwykłe
wymówki. Rozważam to zatem do momentu, gdy uspokajam się na tyle, by iść dalej.
Tak funkcjonuję. Gdy jest dobrze – działam, gdy jest źle – czekam, aż będzie
dobrze. Nie wiem czy słusznie, nie wiem. Ale tak właśnie funkcjonuję. Może
kiedyś to zmienię.
Wiersz pisany, gdy było źle, choć
umiarkowanie. Nie najmocniejszy, nie ten najbardziej mnie bolał. Ten bowiem ma
w sobie odrobinkę nadziei. Którą czasami, nawiasem mówiąc, gdybym mogła,
łykałabym w tabletkach, w kapsułkach, wstrzykiwała dożylnie.
Ale to nic. „Wszystko to nic”. Byle nie
trwać tak zbyt długo.
Albowiem fakt, że dziś jest gorzej (nie
po raz pierwszy z resztą, i nie po raz ostatni) nie znaczy, że jutro nie będzie
dobrze.
Przegrani zwieszają głowy. My patrzymy
wzwyż.
Pisany, gdy było źle, i gdy nie miało
być lepiej. Ale to już czas przeszły. Dzięki Bogu niedokonany.
Pierwsza
z nocy czerwca
Lecz oto wschodzi księżyc w pierwszą z
nocy czerwca,
co wiarę z sobą niesie i cnotę, i
świeżość;
drzew korony od nieba odcina, chce
szeptać:
„Ty wszystko już masz w sercu, o nic
więcej nie proś.”
Spoglądam na gwiazdy, z którymi dzielisz
niebo.
Starasz się przysłonić i przyćmić
migotliwe
ich słowa nieskromną adoracji potrzebą,
na równi ze mną tonąc w rozpaczy
przypływie.
07.
‘14
‘14
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz