sobota, 28 marca 2015

Instrument mały, a cieszy

Nigdy nie interesowało mnie francuskie kino. Pamiętam jeden francuski film, o fantastycznej ścieżce dźwiękowej, której czasami słucham, gdy czas się wyciszyć, ale nie jestem pewna, czy było ich więcej. Ale chyba będzie. Znalazłam bowiem ostatnio na youtube.com nagranie dwóch sympatycznych Niemców (zgaduję, że to Niemcy, ponieważ w jednym z filmików posługiwali się niemieckim) prezentujących cover utworu „Comptine D'un Autre été”, którego to nazwa absolutnie nic mi nie mówi, skomponowanego przez Yanna Tiersena, a zagrali go na ukulele. I o ile pierwowzór (lub jego dwie wersje – dłuższa i krótsza) będący kompozycją na pianino kompletnie mnie oczarował, bo jest to ten rodzaj muzyki, który wręcz wymusza na mnie branie głębszych i cichszych oddechów, żeby (choć to całkowicie irracjonalne) nie zagłuszyć najmniejszego nawet dźwięku, cover ukulele odziera go z dostojności i czyni bardziej przystępnym. Mimo że wciąż niezwykle egzotycznym.

I w gruncie rzeczy rozczulającym.


Poniżej krótka forma wierszowana spisana pomiędzy jednym wciśnięciem „replay” a kolejnym. Nic głębokiego o niej nie powiem. Ot garść prostych rymów. Tym razem słowa nie są najważniejsze. Bardzo często ustępują miejsca muzyce. Zwłaszcza takiej.


Tobie kupię ukulele

Tobie kupię ukulele
za niewiele, za niewiele,
sobie zaś czasu bez liku,
mój muzyku, mój muzyku.

Przestrzeń wypełnisz dźwiękami
ponad nami, ponad nami,
więc posłucham w twoją stronę
i utonę, i utonę.


03.
'15



wtorek, 17 marca 2015

„Wszystko po staremu poza tym, że mam nadzieję”

Boże, jak twardo stąpać po ziemi, gdy ta usypuje się spod stóp? Co jakiś czas się zatrzymuję, bo teren staje się zbyt grząski, niestabilny. I albo jest to faktyczny stan rzeczy, albo zwykłe wymówki. Rozważam to zatem do momentu, gdy uspokajam się na tyle, by iść dalej. Tak funkcjonuję. Gdy jest dobrze – działam, gdy jest źle – czekam, aż będzie dobrze. Nie wiem czy słusznie, nie wiem. Ale tak właśnie funkcjonuję. Może kiedyś to zmienię.
Wiersz pisany, gdy było źle, choć umiarkowanie. Nie najmocniejszy, nie ten najbardziej mnie bolał. Ten bowiem ma w sobie odrobinkę nadziei. Którą czasami, nawiasem mówiąc, gdybym mogła, łykałabym w tabletkach, w kapsułkach, wstrzykiwała dożylnie.
Ale to nic. „Wszystko to nic”. Byle nie trwać tak zbyt długo.

Albowiem fakt, że dziś jest gorzej (nie po raz pierwszy z resztą, i nie po raz ostatni) nie znaczy, że jutro nie będzie dobrze.

Przegrani zwieszają głowy. My patrzymy wzwyż.

Pisany, gdy było źle, i gdy nie miało być lepiej. Ale to już czas przeszły. Dzięki Bogu niedokonany.


Pierwsza z nocy czerwca

Lecz oto wschodzi księżyc w pierwszą z nocy czerwca,
co wiarę z sobą niesie i cnotę, i świeżość;
drzew korony od nieba odcina, chce szeptać:
„Ty wszystko już masz w sercu, o nic więcej nie proś.”

Spoglądam na gwiazdy, z którymi dzielisz niebo.
Starasz się przysłonić i przyćmić migotliwe
ich słowa nieskromną adoracji potrzebą,
na równi ze mną tonąc w rozpaczy przypływie.


07.
‘14

poniedziałek, 9 marca 2015

Pogrzeby, wyzwania, hulanka, swawola

Od jakiegoś czasu zastanawiałam się, czym mającym choć odrobinę sensu podzielić się z Wami, Drodzy Odwiedzający, na temat wyzwań. W sumie wiem o nich naprawdę niewiele, do pewnego momentu zapierałam się przed nimi rękami i nogami; nie chciałam ich w swoim życiu. Z obawy przed porażką rzecz jasna. I równie trudno, jak zacząć dążyć do realizacji danego celu, jest uprzednio uświadomić sobie (i pogodzić się z tym!), że każdy wyzwań potrzebuje. Każdy. Do samorozwoju, do samorealizacji, do życia. Wiadome? Powszechnie. Oczywiste? Poniekąd również. Dlaczego zatem tak opornie przychodzi nam zebrać się w sobie i wziąć sprawy w swoje ręce? Skoro to dla naszego dobra…?
Motyw wyzwań mamy już oklepany. Bo tak prawdę mówiąc cała wiedza, jaką na ów temat posiadam, pochodzi od niego. Dobrze to i niedobrze.
Jeśli człowiek nie widzi miejsc, w które chce dotrzeć – stoi w miejscu, nie rozwija się. Podobnie, jeśli większość uwagi poświęca przeszłości. Można patrzeć wstecz, ale w ten sposób idzie się dużo wolniej. (To były jego słowa, a teraz, uwaga, moje) Zrozumiałam, że oglądać się za siebie warto tylko po to, by złapać oddech po wyczerpującym marszu; by ocenić, jaką drogę się przebyło, by ewentualnie zachwycić się widokiem. A te z góry są najpiękniejsze.
Zatem rozwój i ciągła praca nad sobą. Ale nie każde wyzwanie musi od razu diametralnie zmienić nasze życie. Mało to nawet prawdopodobne. Świat nie mógłby działać, gdyby powodzenie realizacji celów każdy miał zagwarantowane odgórnie. Dobrze, że nie zawsze się udaje. Więc żeby co rusz nie fundować sobie załamania nerwowego, powinno się, nie tyle podchodzić do wyzwań z dystansem, co dbać o to, by było ich w codziennym życiu sporo, ale małych. Anglicy używają terminu „baby steps”. Wszystko jest nauką. Rozwój to proces i cel sam w sobie. Często także i zabawa. Małe wyzwanie, którego efektem jest wiersz zamieszczony poniżej, właśnie zabawy formę przybrało. Chciałam wreszcie znaleźć kilka rymów do tego jednego słowa. Błahostka, małe wyzwanie. Rozwinęło mnie to jakoś? A czy pisanie w ogóle może rozwijać?


Zapłaczmy na pogrzebie

Wschód goni wschód kolejny, czas się przez palce sypie,
a kartki z kalendarza żółkną niepostrzeżenie.
Za krótkoś żył, byś życia odgadnąć mógł znaczenie:
zapłakać na pogrzebie, lecz zatańczyć na stypie.

Z pozoru dobrotliwe słońce z obłoków łypie
na śnieżny puch, co ledwie przycupnąć mógł na ziemi.
I nas tak stopi niemych, więc niemym braciom niemi
zapłaczmy na pogrzebie i zatańczmy na stypie.

Jednako jak ślad deszczu przetoczy się po szybie,
o naszych bytach kiedyś wszechświata czas zapomni,
i jedynie zwycięzcy prawdziwie na to pomni
zapłaczą na pogrzebie i zatańczą na stypie.

I nim zdążyło wieko trumny rzewnie zaskrzypieć,
Kalendarzowe kartki zżółkły niepostrzeżenie.
Jedno ma do nas wszystkich Pani Życie życzenie:
Zapłaczcie na pogrzebie, lecz zatańczcie na stypie.


02.
‘15